Do kogóż pójdziemy?


Do kogóż pójdziemy? 39 świadectw o adoracji,
redakcja Sylwester Szefer, Wydawnictwo AA, Kraków 2005. W książce tej zamieszczone są świadectwa o ado­racji Najświętszego Sakramentu napisane w większości przez osoby w młodym wieku, dla których adoracja jest ważną i częstą praktyką modlitwy osobistej. Dzięki uprzejmości redaktora zamieszczamy poniżej kilka z tych świadectw zachęcając równocześnie do lektury książki. On sam napisał jeszcze inną książkę o adoracji, a poniżej daje o niej świadectwo.

Rano Eucharystia, wieczorem adoracja
Dzięki temu mogę tutaj, będąc daleko od domu i rodziny, normalnie funkcjonować.
Cztery lata temu wyjechałem z Mogilan do Warszawy za „chlebem”. Oprócz chleba powszedniego otrzymałem tez Chleb, bez którego zgubiłbym się w wielkim mieście. Mam możliwość zacząć dzień Eucharystią, a kończyć adoracją. Dzięki temu mogę tutaj, będąc daleko od domu i rodziny, normalnie funkcjonować. Rano biegnę do pobliskiego kościoła na Mszę, która trwa pół godziny, a wieczorem po całym dniu pracy i spotkań z ludźmi mogę usiąść na chwilę przed Najświętszym Sakramentem i odpocząć. Adoracja jest dla ludzi, którzy nie mają czasu, czyli dla takich jak ja. Bóg jest obecny natychmiast, wystarczy odrobina wiary. Nie wysilam się na odmawianie jakiejś modlitwy. Korzystam z okazji, żeby opadło ze mnie napięcie, w tym miejscu nic mi nie grozi, nikt nie ma do mnie żadnych pretensji. To wielki przywilej dla każdego chrześcijanina, że może odwiedzić Przyjaciela, który jest Królem Królów, mocniejszym od wszelkich wójtów i prezesów.  „Chociażbym szedł ciemną doliną zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”.  Adoracja, to jest czas, kiedy wraca  pogoda ducha i chęć do życia.
(Sylwester Szefer – redaktor TVP Historia, mąż Elżbiety, ojciec trójki dzieci, członek Wspólnoty Emmanuel)
Adoracja jest jednym z głównych „filarów” duchowości Wspólnoty Emmanuel założonej w Paryżu w 1976 r. przez krytyka filmowego Piotra Goursat. Członkowie wspólnoty – w większości ludzie świeccy – starają się, jeśli to możliwe, uczestniczyć codziennie we Mszy świętej i adoracji Najświętszego Sakramentu. Przy czym „jeśli to możliwe” oznacza: „zrobię wszystko, aby było to możliwe”. Według Piotra Goursat autentyczna adoracja Jezusa obecnego w Eucharystii nie odrywa człowieka od spraw przyziemnych, wręcz odwrotnie. Owocem adoracji jest współczucie wobec drugiego człowieka i pomoc osobom znajdującym się w biedzie. A największą biedą człowieka jest brak Boga, więc adoracja przez współczucie prowadzi do ewangelizacji. Wspólnota Emmanuel jest obecna w 65 krajach, liczy ponad 7000 członków. W Polsce należy do niej ok. 300 osób. 25 marca 2011 r., z okazji dwudziestej rocznicy śmierci Piotra Goursat, Wspólnota Emmanuel rozpoczęła Rok Jubileuszowy.

Uczelnia – także dla analfabetów
Adoracja Najświętszego Sakramentu to jeden z najważniejszych punktów w moim kalendarzu.
Większość myśli, które zebrałem w książeczce „Do nieba idzie się...” pochodzi z adoracji. Przynajmniej pół godziny w tygodniu adoruję Pana Jezusa. Przeważnie jednak nie proszę o nic, a staram się słuchać. Nauczyłem się od Matki Teresy z Kalkuty takiej praktyki. Kiedy nie wiesz jaką podjąć decyzję, spędź noc przed Najświętszym Sakramentem. Rano podejmiesz właściwą decyzję, chociaż nie zawsze po ludzku będzie wydawała się dobra. Sprawdziłem wiele razy. To prawda. Ostatnio, kiedy przeżywam euforię po jakimś sukcesie, po adoracji wychodzę z przekonaniem, że spłynęła na mnie łaska, na którą nie zasługuję. Kiedy zaś mam jakiś dołek słyszę: Zaufaj Mi w końcu. Jam zwyciężył świat. Jedyna myśl, którą wypuszczam w czasie adoracji to: Jezu ufam Tobie, kocham Ciebie, dotnij mnie. Daj moc, bo Ty wszystko możesz.
Praktykuję adorację, ponieważ nie zdarzyło się jeszcze, żeby nie spłynęła na mnie jakaś wiadomość, która jest mi najbardziej potrzebna w tym momencie.
Jest to najgenialniejsza uczelnia świata, bo mogą z niej korzystać dosłownie wszyscy, nawet analfabeci.
(Jan Budziaszek, Perkusista zespołu Skaldowie, autor stałej rubryki w miesięczniku LIST: „Z dzienniczka perkusisty”)

Więcej pogody i ciepła
Adoracja była dla mnie czymś nudnym, niezrozumiałym, sztucznym. Po co wpatrywać się w Hostię, jeśli mam Boga w sercu, którego przyjmuję w Komunii i staram się być dobra?
Wszystko zmieniło się po przeczytaniu rozdziału z książki s. Bridge McKenna, znanej z charyzmatu głoszenia rekolekcji dla kapłanów (była także w Polsce). Adoracja jest porównana do wygrzewania się w słońcu. Działania słońca nie widać, promienia nie chwycisz, ale widać skutki – człowiek staje się opalony. Podobnie adoracja. Modlitwa i uwielbianie, adorowanie Hostii – Boga w Ciele, jest potrzebna, daje zdrowie i ciepło duszy. Po zrozumieniu znaczenia adoracji przyszło nowe doświadczenie. Trwanie na adoracji Pana Jezusa odmienia mnie i widzą to inni, jest we mnie więcej pogody i ciepła, działają promienie Łaski.
(Ewa Dziarska, żona Grzegorza, dwóch synów, tłumacz przysięgły, mieszka w Warszawie)

Widzę miłość
Adoracja angażuje mnie całościowo.
Oczami widzę Boga, umysł ukierunkowuję na rozumienie, że oglądanie i adorowanie Boga jest dobre, ale jednocześnie mam wyraźne doznanie, nie dające się opowiedzieć słowami, że oczyma ducha widzę - bardzo realnie - Miłość. Mam duchowe „czucie”, że Miłość „promienieje duchowo” z widzianego oczyma ciała Boga i ogarnia moje serce.
(Grzegorz Dziarski, mąż Ewy, dwóch synów - jak wyżej, z wykształcenia prawnik, z zawodu konsultant, szkoleniowiec i szef firmy doradczej)

Spotkanie na "dzień dobry"
Mam ogromne szczęście, iż codziennie rano, w drodze do pracy, mogę zajechać do kościoła pw. św. Józefa Oblubieńca NMP przy ul. Deotymy w Warszawie.
Jest to kościół o tyle szczególny, że jest w nim wystawiony Najświętszy Sakrament przez 24 godziny 7 dni w tygodniu. Czasami wieczorem, w drodze do domu, zatrzymujemy się tam z żoną, aby choć przez kilka minut być bezpośrednio, sam na sam z Tym, który umiłował każdego z nas w sposób szczególny i osobisty.
Poranna Msza św. od wielu już lat jest stałym elementem dnia powszedniego w moim życiu. Szczególnie rano, jest dla mnie źródłem zapału, energii i radości wewnętrznej na cały dzień. Gdy zdarza się, że nie uczestniczę w porannej Mszy, czegoś mi brakuje, dzień nie układa mi się tak, jakbym chciał. Do tego mam jeszcze możliwość choćby kilkuminutowej adoracji Pana Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie w ciszy, po Mszy świętej – to tak, jakby powiedzieć „dzień dobry” najbliższemu Przyjacielowi. Jest to okazja do podziękowania za wszystko, co spotkało mnie od poprzedniego poranka, jak również za spokojnie przespaną noc i przebudzenie. Serce przepełnione jest ogromną wdzięcznością za wszystkie łaski, dobrodziejstwa, wysłuchane prośby – również i te, których nie dostrzegam, ale wiem, że otrzymuję. Te poranne chwile spędzone na osobistym, intymnym spotkaniu z Panem Jezusem, są także wspaniałą okazją, by powierzyć Mu wszystkie sprawy rozpoczynającego się dnia. Szczególnie, gdy czeka mnie trudne spotkanie, decyzja czy inne zadanie, wiem, że On mnie wesprze, gdy o to poproszę.
Jestem bankowcem zajmującym się „mamoną”. Regularnie proszę Go w Najświętszym Sakramencie, aby moje decyzje i działania, w każdych okolicznościach, były zgodne z Jego wolą i nauczaniem. Ale myślę, że prosiłbym o to również, gdybym był rybakiem czy poganiaczem mułów...
W każdym razie po takim spotkaniu „tête à tête” wchodzę w nowy dzień pełen optymizmu, radości i ufności, że mam wsparcie ze strony Tego, który znał mnie i ukochał jeszcze zanim się począłem. Jest to ogromna łaska, która niesie mnie przez długi czas.
(Jerzy, żonaty, 2 córki, bankowiec)

Ustalałem zaręczyny i ślub
Na adorację regularnie zacząłem chodzić po tym, jak poznałem adorację w ciszy podczas Forum w Altötting (niemiecki odpowiednik Spotkań Młodych w Wadowicach).
Nie pamiętam, żeby mnie od razu zachwyciła – choć stało się to w sumie dość szybko – ale właściwie od razu zacząłem przychodzić „na dłużej” – przecież nie mogłem zmarnować okazji do trwania przed Panem niejako „twarzą w twarz”. Więc przychodziłem – taki, jaki byłem: jakoś pogubiony, w środku poplątany i w sumie potężnie zalękniony (nierzadko bojący się własnych myśli). Przychodziłem codziennie – na godzinę, czasem mniej, czasem więcej – żeby przed Nim posiedzieć i prosić o pomoc. I myślę, że w znacznej mierze właśnie wtedy, w ciągu tych dni, miesięcy, w końcu kilku lat, jakoś niezauważalnie, Pan leczył moje wnętrze. Chodziłem na Eucharystię – przyjmowałem Jego Ciało i, nierzadko od razu potem, szedłem na adorację. Żeby być jak najbliżej.
Kiedy już ogólnie było dużo lepiej, na adoracji zacząłem próbować ustalać z Panem niektóre (tak, tak, niestety ciągle się łapię na tym, że tylko „niektóre”) ważne sprawy mojego życia. Po takich „rozmowach” zdecydowałem się np. wstąpić do wspólnoty, w której teraz jestem. Na adoracji także „ustalałem” kwestie zaręczyn i ślubu. Powoli uczyłem się Go słuchać – bo naprawdę w ciszy adoracji można usłyszeć Pana. Rozumiałem i jakoś doświadczałem, że On też się cieszy z tego, że do Niego przychodzę. Więc przychodzę nadal – i widzę, że te codzienne spotkania dają mi siłę do tego, żeby coraz bardziej stawać się Jego człowiekiem, by stawać się chrześcijaninem.
(Michał, młody mąż i tata, pracownik naukowy uniwersytetu, politolog)

Odnalazł mnie w tłumie
Czułem się w tym tłumie bardzo zagubiony. Nie udzielał mi się jego entuzjazm, a na wznoszone ręce reagowałem wzruszeniem ramion.
Pamiętam, że bardzo drażniło mnie skandowanie imienia „Jezus”. „To przecież nie stadion” – burczałem. Czułem się bardzo, bardzo obco i nie potrafiłem sobie z tym poradzić. „Co się ze mną dzieje?” – pytałem przestraszony – „Tyle razy przyjeżdżałem na kongres odnowy w Duchu Świętym, reagowałem podobnie jak inni, śpiewałem, tańczyłem”. Teraz odczuwałem ogromną pustkę. Musiałem rozeznać kilka ważnych spraw, odnaleźć drogę, którą Pan Bóg dla mnie przygotował. Nieustannie krążyło to po mojej głowie i nie dawało mi spokoju. Nie potrafiłem skupić myśli na niczym innym.
„Adorujmy Jezusa w Najświętszym Sakramencie” – usłyszałem w głośnikach. Wysoko, na ołtarzu kapłan ustawiał monstrancję z ciałem Pana Jezusa.
Nie widziałem niczego. Hostia stała prawie sto metrów ode mnie, na wysokich murach jasnogórskiego klasztoru. Nagle ze zdziwieniem (i z ogromną ulgą, wypełniającą całą moją pustkę) poczułem, że czas się zatrzymał. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Czułem się jakby ktoś wpuścił mnie do przedsionku Nieba. Tak, jakby Bóg odsłonił mi rąbek tajemnicy i powiedział: „Marcin, warto za tym tęsknić. Warto biec”. Oczy napełniły się łzami. Wyszeptałem jedynie: „Przyjdź, Panie Jezu”.
Pierwszy raz w życiu, podczas adoracji odczułem namacalnie Jego obecność. Trudno opisać to słowami, są wobec Niego bezradne. Odnalazł mnie, zagubionego w dwustutysięcznym tłumie. Nie wiem, jak długo stałem zapatrzony w Hostię. Minutę? Dwie? Nieważne. Po raz pierwszy w życiu doświadczyłem obecności Jezusa, który pokornie kryje się za kawałkiem chleba. W Jego obecności nie było nawet cienia oskarżenia.
(Marcin Jakimowicz, urodził się w Dzień Dziecka 1971 roku w Katowicach. Absolwent prawa. Dziennikarz Gościa Niedzielnego i RUaH. Autor książek „Radykalni”, „Dziennik pisany mocą”, „Dno”, „Drugie dno” i „Tramwaj, kefir i bułka”. Mąż Doroty, ojciec Marty i Łukaszka)

Miłość przekraczająca wyobraźnię
Najbardziej zapadła mi w pamięci adoracja Pana Jezusa kilka lat temu w Niemczech, w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Byłem wtedy dość przejęty tym, że wielu wspaniałych ludzi, których poznałem studiując w tym kraju było bardzo daleko od Pana Boga. Akurat tego dnia przyszedłem na adorację z wielkim pytaniem: „Panie, dlaczego tak jest? Co z nimi? Jak mogą Cię poznać?” Niektórzy z nich, o czym wiedziałem byli bardzo nieszczęśliwi. W pewnej momencie rozpaliła mnie wielka miłość do tych ludzi. Nie będę o tym pisał, bo trudno mi to wyrazić. Bardzo poczułem, jak niewyobrażalnie Bogu zależy na mnie i na nich. I miałem w sercu takie słowa: „Mojej miłości do nich nie możesz sobie nawet wyobrazić. Wszystko dam, by do Mnie przyszli. Ty też jesteś tak kochany”. I poczułem (bardzo mocno), że właśnie ja muszę im to powiedzieć. To było chyba moje najważniejsze doświadczenie misyjne!
(Wojtek, prawnik z Poznania)

Posiedzieć u stóp Umiłowanego
Adoracja kojarzy mi się z ewangeliczną sceną spotkania Pana Jezusa z Martą i Marią w ich domu (Łk 10,38-42). Marta krząta się, a Maria siada u stóp Pana i słucha Jego Słowa.
Adoracja to dla mnie spotkanie u stóp Umiłowanego. Po codziennym krzątaniu się, zabieganiu (takie jest udziałem Marty) jest czas na spotkanie.
Spotkanie, kiedy w ciszy, w radości i w odpowiedzi na tęsknotę siedzi się u stóp Umiłowanego. Jakie jest to siedzenie?
Czasem jest jak odpoczynek – kiedy nie potrzeba nic mówić, kiedy można oddychać tym samym rytmem jak Ten, u którego stóp siedzę.
Czasem jest jak pocieszenie – kiedy nie ma odpowiednich słów – ale jest obecność z Tym, który czeka. Jest przyjściem do Niego za tych, którzy nie przychodzą, albo bardziej konkretnie, którzy teraz nie chcą przyjść.
Czasem jest to rozmowa – użalanie się u stop Tego, o Kim się wie, że wysłucha, zrozumie, będzie współuczestniczył w cierpieniu.
Czasem jest to zwykły gest miłości – stać mnie tylko na tyle Panie Jezu, żeby okazać Ci, że Cię kocham; tylko tak potrafię to wyrazić.
Czasem jest to lekcja – Panie chcę Ciebie słuchać, chcę słuchać Twego Serca i uczyć się od Ciebie spojrzenia, słów, gestów, rozumienia – ucz mnie kochać drugiego człowieka, pokazuj jak przeżywać moją codzienność; kieruj do mnie Twoje Słowo.
A czasem jest to po prostu miejsce stawiania pytań – tylko tu mogę znaleźć prawdziwe, sensowne odpowiedzi.
A czasem jest to po prostu wszystko razem.
Czasem zazdroszczę św. Janowi, że mógł złożyć głowę na piersi Jezusa i zazdroszczę też Marii, że mogła zasiąść u Jego stóp.
Ale dziękuję też, że pokazują mi gdzie jest dziś moje miejsce.
(Katarzyna Król, nauczycielka nauczania zintegrowanego, Warszawa)

Ważny jest On
Adoracja jest niezbędna nie tylko dla mojego ducha, ale daje też wytchnienie mojemu „ciału” (psychice, pamięci).
Prawie zawsze przeżywam ją „z wiary”, tzn. ubogo, bez jakichś uniesień, a często wręcz oschle. Zdarza się, że walczę z sennością, która nie jest wynikiem niewyspania, ale bardziej jest efektem wyhamowania po tempie i stresach w ciągu dnia. Dlatego zawsze „podpieram się” Pismem św.
Od niedawna uzmysławiam sobie rzecz oczywistą, że w adoracji ważny jest ON – Jezus, a nie ja i moje sprawy, które On zna i ogarnia.
(Janek, inżynier energetyk, mieszka na Śląsku)

Słyszałem twoją modlitwę
W adoracji chodzi o obecność. Po pierwsze o wiarę w Obecność Tego, który Jest (Wj 3,14).
Chodzi o smakowanie Jego Obecności, o doświadczanie, o trwanie. „Ukryj mnie w cieniu swoich skrzydeł”. Także o wiarę w tę Obecność wtedy gdy jej nie doświadczam, nie smakuję, kiedy w jakimś sensie nie trwam, jestem tylko fizycznie obecna, podczas gdy wyobraźnia i umysł zaprzątnięte są własnymi tworami i nie są zwrócone ku Stwórcy. On Jest. Objawia swoją Obecność na różne sposoby. Mojżeszowi ukazał się w krzewie gorejącym. Mnie, człowiekowi małej wiary, przypomina czasem o swojej Obecności w Chlebie z nieba zstępującym.
We Wspólnocie Emmanuel podczas spotkań weekendowych jest taki zwyczaj, że adoracja trwa całą noc z soboty na niedzielę. Ten czas (mogę przyjść o dowolnej porze według swojego wyboru), jest czasem szczególnym. Czasem wchodzenia w doświadczenie Obecnego – JESTEM KTÓRY JESTEM (Wj 3). To jest łaska drogi wspólnotowej.
Ale czasem Pan troszczy się o nas w jakiś szczególny sposób. Kilka lat temu klęczałam przed Tabernakulum, coś trudnego działo się w moim życiu, płacząc mówiłam do Pana Jezusa „Ty jesteś wszystkim, ja jestem niczym”. Chwilę później otworzyłam Pismo Święte i przeczytałam słowa: „Słyszałem twoją modlitwę, widziałem twoje łzy” (Iz 38,5). Nie było już ważne to, co mnie doprowadziło do łez.
(Teresa, matka sześciorga dzieci, psycholog)

Święte marnotrawstwo czasu
Ostatnio brałem udział w seminarium odnowy życia w Duchu Świętym. Przygotowując się do modlitwy o wylanie Ducha Świętego trwałem na adoracji. Adoracja jest dla mnie właśnie takim wyczekiwaniem przed Jezusem na wylanie Jego Ducha.
Myślę, że dla zabieganego studenta, jakim jestem, ta forma modlitwy może okazać się najtrudniejsza. Staję przed Panem i początkowo nic, absolutnie nic się nie dzieje. Jest On i ja. Żadnych efektów specjalnych. Muszę więc uzbroić się w cierpliwość. Muszę czekać. Wśród zagadania codziennego dnia pojawia się milczenie, czekanie, próba cierpliwości i wytrwania. Adoracja to według mnie rodzenie się do życia w Duchu. Oddawanie i poświęcanie naszej cielesności, „ziemskości”, by stanąć w pozornej bezczynności, by „zmarnować” dla Pana nasz czas. Adoracja jest więc świętym „marnotrawstwem” czasu, oddawaniem Chrystusowi naszego czasu by stał się Jego czasem.
Adoracja bardzo kojarzy mi się z oazą spokoju wśród zgiełku miasta. Jest ona konieczna do życia. Adoracja to przedłużenie uwielbienia i dziękczynienia po Komunii świętej. Ważne jest również trwanie przy Panu i adorowanie Go w naszych sercach w ciągu dnia, bo tylko tak możemy wzrastać w Duchu Świętym.
(Łukasz, student architektury Politechniki Krakowskiej)