Chleb eucharystyczny - Ciałem Pańskim

 

Chleb eucharystyczny – Ciałem Pańskim
Część 4

 

„To jest Ciało moje!”

Jezu Twoje słowa, które rozlegają się z różnych miejsc ziemi w ciągu każdego dnia podczas Mszy św. sprawiają coś, o czym nigdy nikomu nie śniło się. Pod ich stwórczym działaniem – pochodzą bowiem od Ciebie, Boga żywego – biała Hostia przestaje być czymś, a staje się Kimś, bo staje się Tobą. Z tą chwilą wszystko wokół traci na znaczeniu, bo czymże wobec Ciebie – Boga prawdziwego, choć ukrytego, ale prawdziwie obecnego pośród nas – mogą być te, rażące niektórych swym bogactwem i przepychem ozdoby, którymi wierzący ubrali świątynię? Ta cała dostojna, iście królewska okazałość Twoich uroczystych procesji? – Niczym! Czy w ogóle można nawet ośmielać się na jakikolwiek zestawienie Ciebie z tymi bogactwami itp. Przecież byłoby to istnym szaleństwem szukać jakiejś wspólnej podstawy do wartościowania wieczności i doczesności, Stwórcy i stworzenia.

W tym momencie nasuwa mi się - O Jezu daruj mi to! – Śmiałe pytanie: Jeśli więc ten przepych i bogactwo świątyń Twoich jest niczym wobec Ciebie to dlaczego w ogóle dbamy o nie? Dlaczego one istnieją? Czy nie lepsza byłaby taka całkowita prostota i ubóstwo, w jakich pojawiłeś się na ziemi i żyłeś przez długie lata? To pytanie nieraz bardzo dręczy mnie – jak i wielu innych – zakłócają spokój mej duszy i wprowadzają istny zamęt w moim umyśle i sercu. I w tej męczącej zawierusze duchowej wyławiam – już sam nie wiem czy ja, czy ktoś sprytnie maskujący i rzucający na mnie wszystkie poszlaki – judaszowe pytanie: Czy nie lepiej byłoby rozdać to wszystko ubogim, których tak wiele wśród nas?

Chryste! Obym nie odszedł z tego miejsca dopóki, dopóty nie uspokoisz mojej wzburzonej duszy! Sam nie chcę już nawet wiele myśleć i zastanawiać się nad tym, bo boję się o siebie samego. Wpatrzony przeto w Ciebie, utajonego pod postaciami Chleba, trwam tutaj, przy Tobie mimo całej rozterki duchowej i żebrzę Cię o pomoc, wsłuchując się zarazem w Ciebie całym swym jestestwem.

„To jest  Ciało moje!” - powtarzasz mi po raz nie wiem już który, wskazując na chleb ofiarny. A ja – jak tępy uczniak – ciągle dopytuję się jeszcze o znaczenie tych słów, nie umiejąc przyjąć ich prostym i nieuprzedzonym umysłem. W odpowiedzi słyszę raz jeszcze: „To jest Ciało moje!”.

Chryste! To znaczy, że ten Chleb nie jest już chlebem, ale Tobą! To znaczy, że klęczę faktycznie przed Tobą, a nie przed jakąś figurą czy symbolem Ciebie. Tymi przecież słowami przedstawiasz mi się niejako i mówisz do mnie: „Jam jest!”.

Jezu! To znaczy, że tutaj jesteś Ty, Bóg mój i Pan mój; Pan wszystkiego, co tylko istnieje na niebie i na ziemi; Pan w pełnym tego słowa znaczeniu, a nie takim, w jakim ja uważam siebie za pana tych rzeczy, które mienię swoimi. Ja bowiem opuszczę – porzucę wszystko na Twój rozkaz w chwili śmierci. Wtedy w obliczu Ciebie wszystko straci na znaczeniu, a raczej przekonam się oczywiście i jakby namacalnie, że wszystko, co mieniłem swoim, było prawdziwie Twoim i miało mi tylko służyć w doczesnej wędrówce do Ciebie – Kresu mojego. Nie moja przeto, ale Twoja Wola winna decydować o użytkowaniu dóbr doczesnych. Wszystkie zaś dobra, do których przywiązuję tyle wagi, mają być tylko środkami, a nigdy celem i treścią mego życia.

Chryste Panie! W tej chwili poczynam już pojmować swoim tak słabym, a jednak nieraz ubóstwiającym się rozumem, że wszystko jest naprawdę niczym wobec Ciebie. Kontrast zaś między Tobą pod postacią białej, nikłej i prawie niewidocznej Hostii, a wspaniałością dekoracji świątyni jest tylko zachętą do tego, abym nie dopatrywał się w dobrach doczesnych bezwzględnych i najwyższych wartości, skoro mam przed sobą Ciebie, Boga i Pana mojego, lecz – wyrzekając się nieuporządkowanego przywiązania do czegokolwiek – widział w Tobie jedyną, bo nieskończoną wartość.

Chryste! Kontrast więc między okazałością świątyni czy procesji, a skromnym śnieżnobiałym opłatkiem, kryjącym Ciebie, ma być dla mnie przypomnieniem i nauką, że na każdym kroku w swoim życiu mam dokonywać wyboru między Tobą, a dobrami doczesnymi. Zupełnie tak samo, jak tutaj, w kościele, gdzie winienem skupić swoją uwagę na Tobie, a nie rozpraszać jej na oglądaniu tego czy owego szczegółu Twojej świątyni. Podobnie i na świecie – w domu, w pracy, na ulicy – wszystko winno prowadzić mnie do adoracji Ciebie i służyć tylko Tobie oraz Twojej nieskończonej Miłości, a nie mnie! Jestem bowiem tylko Twoim sługą, który ma świadczyć o Tobie przenoszeniem ponad wszystko Ciebie i Twojej miłosnej woli zbawienia ludzi.

Jezu! To wszystko wymaga ode mnie podstawowego aktu wiary. Albowiem tylko i jedynie ona jest zdolna pomóc mi, abym w takim świetle ujrzał wszystko koło siebie, a przede wszystkim Ciebie pod postaciami Chleba. Co tedy mam czynić, abym żył z wiary i był sprawiedliwy tzn. oddającym Tobie dosłownie wszystko?

„To jest Ciało Moje! – To jestem Ja – twój Pan i Zbawca!” – dochodzi do mnie Twój głos.

Klękam tedy w akcie kornej adoracji przed Tobą – Utajonym Bogiem – i wpatruję się w Tabernakulum, w którym jesteś rzeczywiście obecny. W duszy zaś mojej rodzi się silne pożądanie zbliżenia się do Ciebie i posiadania Ciebie, ale już bezpośrednio i wyłącznie. Z pragnienia tego – chyba, jak mniemam, jak najbardziej słusznego – cieszę się. Przecież jest ono wyraźnym dowodem, że kocham Ciebie. Poddaję się przez to temu pożądaniu. A Ty w odpowiedzi na to powtarzasz mi: „To jest Ciało moje!”

O Chryste! Dzięki Ci za ten głos napomnienia. Nie wiem bowiem dokąd zaszedłbym na zwodniczych falach pożądań. Dopiero Twój głos przywołuje mnie do porządku. Oto poznaję teraz, że już opuszczałem pewny drogowskaz wiary i odrywałem Ciebie od istotnych cech Twojego przebywania z nami na ziemi. Tym samym oddalałem się od Ciebie, obecnego tutaj. Już tylko ciało moje klęczało przed Tobą, bo dusza zaczynała błądzić po bezdrożach nierealnych marzeń. I dopiero Twój głos sprowadził mnie na ziemię, pouczając mnie, że tylko wiara może uchronić mnie od błądzenia; że tylko wiara każe mi żyć rzeczywistą obecnością Twoją na ziemi i zbliżać się do Ciebie Pana i Boga mojego; że tylko wiara jest rękojmią oraz sprawdzianem, że żyję nadprzyrodzoną rzeczywistością – że jestem Bożym realistą. Wiara bowiem w Twoje słowa: „To jest Ciało i krew moja!” przedstawia mi niejako Ciebie, Boga – Człowieka Wcielonego, a więc ciała i krwi w ciele ludzkim, wskazując mi postacie chleba i wina. A więc jesteś tu Chryste! Tu, a nie gdzie indziej zbliżam się do Ciebie i spotykam się z Tobą na ziemi tylko tu podczas mojej doczesnej wędrówki mogę posiąść Ciebie. Panie Jezu nie starczy mi słów ani uczuć na wyrażenie wdzięczności za ten skarb wiary, który pozwala mi obcować z Tobą – Bogiem i Panem moim – na każdą niemal chwilę mojego ziemskiego życia. Ta wiara przecież pozwala mi zawsze i wszędzie biec myślą do Ciebie w Tabernakulum jako do pewnej przystani chroniącej mnie przed oderwaniem od życia pobożnością. Idąc bowiem za nią mogę żyć na ziemi z Tobą Wcielonym Synem Bożym, a nie tylko marzyć o Tobie i tracić bezcennie okazję obcowania z Tobą. Ona to poucza mnie, na czym polega miłość Ciebie ponad wszystko, oraz używanie wszystkiego tylko jedynie jako środków służących do wydawania mojej miłości względem Ciebie i względem bliźniego dla Ciebie. A więc tylko wiara może mnie zbawić czyniąc mnie naprawdę wolnym dzieckiem Bożym, bo wyzwolonym od tyranii, jaka kryje się w przywiązaniu się i przecenieniu dóbr doczesnych oraz uleganiu opinii ludzkiej. Do głębi poruszony tym poznaniem klękam u stóp Twoich, o Jezu i wyznaję Ci swoją wdzięczność, która niech będzie zarazem programem mojego życia na wskroś eucharystycznego: „A ja wszystko poczytam sobie za śmiecie, byle tylko pozyskać Ciebie – Chryste, Synu Boga żywego, który tu jesteś ten sam, co i w niebie”.